Pożywienie jest niezwykle istotne podczas rejsu. Dostarcza nie tylko energii, ale wpływa też na morale załogi ;) Musi być na tyle urozmaicone, żeby się nie znudziło, ale musi też dostarczyć niezbędnych minerałów i witamin.
Dodatkowo, podczas samotnego rejsu non-stop, bez wsparcia z zewnątrz, nie ma możliwości zaopatrzenia się w artykuły żywnościowe "po drodze". Nie można liczyć na to, że podczas rocznego rejsu wyżywię się rybami złowionymi po drodze. Dlatego bardzo istotną sprawą jest zabranie pożywienia, które nie zepsuje się podczas tak długiego rejsu.
Dodatkowym ograniczeniem w przypadku mojego rejsu jest wielkość jachtu. Nie mogę zabrać na pokład puszek czy słoików, bo ogranicza mnie w tym względzie wyporność jachtu. Poza jedzeniem muszę mieć przecież ubranie, żagle, narzędzia, niezbędne wyposażenie i środki łączności.
Ile więc tego jedzenia potrzebuję?
Przeprowadźmy prostą kalkulację. Człowiek wykonujący umiarkowaną pracę potrzebuje od około 2500 kcal do 3000 kcal dziennie. Każdy ma nieco inne zapotrzebowanie, ale tak można założyć. Oczywiście, na południu, gdzie temperatury są niższe, ciało ma większe zapotrzebowanie na energię, a w okolicy równika mniejsze. Jako średnią przyjmijmy więc 2700 kcal. 100 gram pożywienia dostarcza zwykle 330-400 kcal. Tłuszcze dostarczają zdecydowanie więcej, ale nie da się przetrwać pijąc przez rok pół litra oleju dziennie. Żeby więc zaoszczędzić na masie jedzenie powinno być odwodnione, bo woda też waży, a nie dostarcza energii.
Podliczmy więc 2700 kcal pomnożone przez 400 dni daje 1 080 000 kcal. Zakładając, że moje pożywienie będzie składało się głównie z posiłków o podwyższonej kaloryczności (400 kcal w 100g), daje to 270 kg jedzenia. 670 gram dziennie.
Jak dla tak małego jachtu, jest to sporo. Co prawda, w rejon Ryczących Czterdziestek powinienem dotrzeć po około 100-120 dniach rejsu, co pozwoli zmniejszyć obciążenie o około 70-75 kg, wciąż jest to znacząca waga.
Teraz przechodzę do konkretów. Zdecydowałem, że podstawą wyżywienia będą liofilizaty oraz kompletne jedzenie w proszku. Takie zalewane wodą. Postawiłem na jedzenie marki Huel. Dlaczego takie? Bo żona takie akurat znalazła :)
Do testów dostałem kilka różnych smaków. Mój test nie polegał na całkowitym zastąpieniu jedzenia standardowego tylko proszkiem zmieszanym z wodą, co daje nam takiego shake'a. Początkowo zastąpiłem Huelem śniadania i kolacje, potem śniadania. To dla oszczędności ;) Mam tylko pięć opakowań :)
100 gram Huela daje 400 kcal. Jest to zarazem wystarczająca ilość do rozmieszania w 0,5 ltr wody. U mnie ta wartość energetyczna jest nieco większa, bo dodaję ze 2-3 łyżeczki cukru. Chociaż sam cukru prawie nie używam (nie słodzę kawy ani herbaty), to jednak Huel bez cukru był dla mnie zbyt mdły. Po dosłodzeniu - jest bardzo dobry :)
Mogę bez problemu funkcjonować na takim jedzeniu przez dłuższy okres. Na razie mój test częściowego zastąpienia jedzenia "normalnego" jedzeniem w proszku trwa prawie dwa miesiące, ale mogę stwierdzić, że nie mam najmniejszego problemu z taką dietą.
Huel robi też batony (50g), które mogą być dobrą przekąską podczas nocnej (czy dziennej też) wachty, gdyby zechciało się spać ;) jeden baton - 200 kcal. Zamiast czekolady, która w tropikach niewątpliwie zamieniłaby się w czekoladę w płynie - bardzo dobre rozwiązanie.
Drugim, również ważnym elementem diety będą posiłki liofilizowane. Liofilizaty nieco różnią się od jedzenia sproszkowanego. Zarówno konsystencją, smakiem jak i sposobem przyrządzenia. Wartość energetyczna jest zbliżona (mówię o wartości energetycznej suchego jedzenia w obu wypadkach). Jednakże jedzenie przynajmniej jednego ciepłego posiłku dziennie będzie z pewnością dobrym urozmaiceniem diety.
Jeszcze parę słów o różnicy w sposobie przygotowania - Liofilizaty trzeba (no powinno się) zalewać gorącą wodą. Wówczas po kilku minutach nadają się do jedzenia. Problemem jest ta gorąca woda - nie w każdych warunkach można ją zagotować. Można też się poparzyć, a na oceanie każda, nawet drobna kontuzja może stać się dużym problemem. Problemy pogłębiają się podczas sztormowej pogody, a akurat wtedy jedzenie jest szczególnie ważne. No i w taki przypadku Huel jest bardzo dobrym rozwiązaniem. Proszek zalewa się zimną wodą. Po zalaniu w shakerze trzeba silnie wstrząsać przez co najmniej 10 sekund a potem odstawić na kilka godzin. Optymalnie, to poranny posiłek zalać wieczorem. Dlatego dobrze jest przygotować sobie więcej shakerów. Przed spożyciem należy ponownie mocno wstrząsnąć. I to tyle. Nie ma problemu z gotowaniem, z maszynką do gotowania, gazem czy benzyną, garnkami, spalinami itd.
Na pół litra wody dwie miarki proszku
Ja dodaję jeszcze dwie łyżeczki cukru
Wstrząśnięte, nie mieszane ;)
Po kilku godzinach gotowe do spożycia
Huel oferuje dużo różnych smaków, więc jedzenie nie musi być monotonne
Na koniec jeszcze podaję link do artykułu do Spidersweb, gdzie autor przez miesiąc żywił się wyłącznie Huelem.
https://www.spidersweb.pl/2019/07/huel-jedzenie-miesieczny-test-podsumowanie.html
PS. Każdy może wybrać swoją metodę przygotowania. U mnie ostatecznie najlepiej sprawdziło się częstsze spożywanie w mniejszych porcjach - 300-350 ml wody i jedna miarka 50g proszku z 1-2 łyżeczkami cukru (zależne od smaku). Częstsze spożywanie wymaga większej ilości shakerów ;)
PS2. Huel sprawdzi się również na samym początku podróży, gdy mogą się pojawić nudności spowodowane chorobą morską. U mnie zwykle nie daje to niepokojących objawów. Zwykle muszę więcej jeść, żeby nie było mi niedobrze ;)